Zdjęcie profilowe użytkownika Quora User

Może i tak być.

Chociaż w moim przypadku nie sprawdziło się.

Otóż jestem ratownikiem górskim, w tej pracy słabo płacą.

Pracuję w Norwegii, tutaj tez za tą robotę słabo płacą, zapragnąłem więc zarabiać więcej i ochoczo udało mi się zostać dyrektorem oddziału pewnej dużej korporacji na Europę Wschodnią.

Mam odpowiednie wykształcenie, wiec załapanie się tam nie było jakimś bardzo trudnym wyzwaniem.

Tym bardziej że mówiłem i mówię po norwesku bardzo dobrze, po duńsku i szwedzku w sposób akceptowalny a była to korporacja skandynawska z większością kadry w Polsce.

Finansowo odetchnąłem, były to duże pieniądze.

Wytrzymałem trzy lata.

Ale już pierwszej zimy pękałem, kiedy widziałem w mediach moich kumpli przerzucających snieg w lawinie w poszukiwaniu zaginionych.

A w lecie desantujacych się ze śmigłowców.

Cały czas czułem się winny, że mnie tam nie było.

Ogólnie, nie czułem sie właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.

Nie nawiązałem żadnych koleżeńskich relacji z nikim, kto tam pracował, poza jednym gościem z pochodzenia Faroerem, czyli mieszkańcem Wysp Owczych, który podobnie jak ja nie uczestniczył w życiu socjalnym tej dużej firmy.

Nie czułem zebym robił coś, co jest potrzebne.

A w zasadzie miałem wrażenie że tak naprawdę zadania wykonywane przeze mnie w ramach tej pracy były miałkie, nieistotne, nieważne, nikomu niepotrzebne.

Nikt nie czekał na wynik mojej pracy.

Poza tym wszystkim, było nudno.

Sam fakt ze siedziałem w czterech ścianach z widokiem na parking był frustrujący.

Rozmowy „przy maszynie do kawy” nie oddawały świata, w którym wyrosłem, nie miałem się czym dzielić z moimi interlokuterami.

W zimie trzeciego roku mojej pracy w korpo pojechaliśmy na narty we włoskie Dolomity, jak zobaczyłem całe to towarzystwo, panie z księgowości ubrane w najnowsze, nigdy nie używane wcześniej stroje narciarskie najdroższych marek i porównałem je z moimi, zużytymi goretexami, poprzecieranymi, podklejonymi taśmą i z zacerowanymi ręką mojej kobiety dziurami, poczułem, że jakoś nie pasuję do tego towarzystwa.

Tym bardziej ze oni pili w dużych ilościach i jarali zioło.

Nie umieli jeździć.

Kompletnie.

Nie mieli zielonego pojęcia o nartach.

Nie jestem na nartach mistrzem, ale jestem ratownikiem górskim, naprawdę umiem.

Jeżdżę na poziomie.

Na dobrym poziomie.

Tak jak każdy w tym fachu, ani trochę lepiej ani trochę gorzej, jak się ma prawie 60 lat i jeździ od czwartego roku życia, czasami jest to nawet ponad 100 dni na nartach w sezonie to ciężko nie umieć.

Wracając do Dolomitów, i korpo-wyjazdu.

Zwolniłem się tego samego wieczora, kiedy nasza korporacyjna wierchuszka, kompletnie napita, zwaliła się do włoskiej knajpy śpiewając „Hhhhhej Soookoooly, ooooomijaaajcie góry lasy doły…”

Dzięki temu jestem uboższy o kilkaset tysięcy rocznie ale zdrowszy mentalnie.

Dlatego tez na tak postawione pytanie odpowiadam:

Nigdy więcej.

Za żadne skarby świata i za żadne pieniądze.

A teraz mam ten przywilej oglądać codziennie takie widoki z mojego „biura”:

Należy się mały edit, na który nie miałem odwagi wcześniej, lecz miła wymiana zdań z Panem Markiem Wesołowskim spowodowała, że postanowiłem coś dodać:

Fred, mój znajomy, idąc rano do pracy w centrum giełdowym w Oslo w maju roku chyba 2004, albo 2005, miał wyrobioną pozycję gwiazdy tejże giełdy, własny program w radio i trzy miliony koron pensji rocznie plus bonusy.

Spod sklepu spożywczego wziął karton po bananach (ok, wiem, jak w tanich amerykańskich filmach, ale to akurat jest prawdą), po wejściu do biura spakował w ten karton swoje rzeczy, oświadczył ze dzisiaj kończy pracę i od teraz będzie jeździł na nartach.

I tyle go widziano.

Faktem jest ze Fred był świetnym narciarzem od dziecka, ale nie jakimś dużo lepszym niż kilka tysięcy innych.

Dzisiaj jest gwiazdą, ale nie korporacji, lecz narciarstwa skiturowego:

Toż to wiatr poczuć na twarzy w południe, wilgoć mgły o poranku i zapach spalonej słońcem skóry Swojej Kobiety, jak będziemy ją wydobywać ze śpiwora, zrywać z Niej to co niepotrzebne, w letni ciepły poranek, po wielu godzinach górskiej wędrówki poprzedniego dnia…

Albo mróz w oskrzelach o poranku, gdy jest minus 10 i świeży sztruks szkli się zachęcając do carvingu, to są takie rzeczy, których żadna pensja pięciocyfrowa nie zastąpi.

Szelest śniegu pod nartami o zmroku… bo o zmroku temperatura spada i ten za dna rozgrzany snieg zaczyna zamarzać, staje się jak lód, i wtedy my go łamiemy naszymi nartami, gdy wychodzimy w poszukiwaniu cietrzewi.

Ja staruszek mowie Wam: nie dajcie się wciągnąć w jakieś korposystemy.

Toż to świat na Was czeka.

Bierzcie swoje Kobiety, dzieci, namiot i dajcie sobie spokój z tymi korporacjami.

Amen.

Zobacz 15 więcej odpowiedzi na to pytanie
O nas · Oferty pracy · Prywatność · Warunki · Kontakt · Języki · Prasa ·
© Quora, Inc. 2025